Tytuł oryginalny: Bridget Jones’s Baby
Rok produkcji: 2016
Gatunek: Komedia romantyczna
Ocena: 8/10
Aloha! Jest tu kto?? Dawno mnie nie było, ale mam nadzieję, że rozumiecie, że miałam (mam!) gorący uczelniany czas. Magistrem jeszcze nie jestem, gdy tak się stanie z pewnością się Wam pochwalę, bo uzyskanie tytułu kosztowało mnie
(i nadal kosztuje) tyle nerwów, że nie zachowam tej informacji dla siebie. Piszę jednak do Was na szybkości, bo w ramach odpoczynku od analizowania błędów dystorsji, transformacji rzutowych i teksturowania modeli trójwymiarowych wybrałam się do kina na najnowszą ‘Bridget Jones’ i nie mogłam sobie odpuścić opowiedzenia Wam o moich wrażeniach po seansie filmu.
Jak wiecie nie przepadam za komediami romantycznymi i uważam, że zakrzywiają rzeczywistość. Dużo łatwiej akceptować mi wybujałą wyobraźnię scenarzystów filmów z gatunku science-fiction niż tandetnych romansów. Mimo wszystko jestem babą, a są takie filmy, które każda baba zobaczyć musi. Jednym z nich jest seria o Bridget.
Akcja filmu toczy się kilkanaście lat po wydarzeniach z ostatniej części. Mimo upływu lat Bridget Jones nie zwalnia tempa, wciąż nie może się ustatkować, a jej miłosnym perypetiom nie ma końca. Tym razem batalię o jej względy stoczą poznany na festiwalu muzycznym Jack i nie kto inny jak znany już z poprzednich części Mark Darcy. Uwierzcie mi, że gdzie dwóch się bije, tam kupa śmiechu!
UWAGA! Znalazłam wreszcie serię, którego kolejna odsłona jest lepsza od poprzednich! Mam ogromny sentyment do pierwszej i drugiej części ‘Bridget’, ale zupełnie nie ze względu na starą znajomość uważam, że to świetna komedia. Z pewnością zdążyliśmy przez tyle lat zatęsknić za miłosno-zawodowymi zawirowaniami głównej bohaterki, jednak część widzów może nie pamiętać, lub nawet NIE ZNAĆ tej historii. Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku uśmiech po wyjściu z kina będzie tak samo szeroki! Obiecuję! Angielskie komedie są zdecydowanie bardziej wywarzone niż ich odpowiedniki z Hollywood, więc nie ma miejsca na żenadę i kicz.
Bridget to bohaterka, której nie sposób nie kibicować. W całej tej swojej nieporadności jest niezwykle urocza i prawdziwa. W filmie widać emocje, temperament, nie można się nudzić. Największa w tym zasługa oczywiście Renee Zellweger, która stała się ikoną kina głównie dzięki roli Bridget. Oprócz niej na ekranie pojawili się fenomenalni Colin Firth i Patrick Dempsey, a także bezbłędna Emma Thompson, w drugoplanowej aczkolwiek wyrazistej roli.
Piszę właśnie ten tekst zasłuchując się w Sountracku, bo muzyka to kolejna mocna strona filmu. Nie wiem nawet czy lepiej słuchało się idealnie dobranych piosenek czy cudownego angielskiego akcentu. Zdecydujecie sami!
Czy mogę Was jeszcze bardziej przekonać do tego filmu? Nie sądzę! Po prostu idźcie do kina zobaczyć co tam u starej, dobrej Bridget, a ja uciekam do moich rysunków, tabelek i akapitów! Buziaki!
Źródło zdjęć (KLIK!)